czwartek, 3 czerwca 2010

Sto minut samotności. "A Single Man"


Po seansach na festiwalu Off Plus Camera cieszyłam się możliwością przedzierania kuponów z ocenami jeszcze zanim znikły z ekranu napisy końcowe. Jednakże recenzji nie pisze się trzy sekundy po filmie i dlatego, nawet jeśli wydawało nam się, że to, co widzieliśmy, było dobre, z czasem nasz entuzjazm opada, słabnie pierwsze wrażenie i przychodzi krytyczna refleksja. „A Single Man” dostał ode mnie najwyższą ocenę, czyli piątkę, i z przyjemnością odkrywam, że nadal podtrzymuję tę notę.
George, grany przez Colina Firtha z powściągliwą elegancją, jest profesorem literatury na uniwersytecie w Los Angeles. Kiedy w wypadku ginie jego ukochany, Jim (Matthew Goode), z którym tworzyli szczęśliwy związek przez 16 lat, George nie może się po tym ciosie podnieść – postanawia popełnić samobójstwo. Wszystkie jego czynności i słowa mają zatem charakter uroczysty i ostateczny, bo spodziewamy się, że wykonuje je po raz ostatni w życiu, żegnając się ze światem. Pistolet raz po raz pojawia się w rękach bohatera, ale wiecznie coś przeszkadza mu w pociągnięciu za spust – złe ułożenie poduszki pod głową, dzwoniący telefon, zobowiązania towarzyskie, przypadkowe osoby pukające w szybę auta. To niesamowite, ile zabawnych sytuacji można wysnuć z wahania na krawędzi śmierci, nie niwelując wcale napięcia, jakie rodzi ta sytuacja.
Można się obawiać, kiedy osoba „spoza branży” zabiera się za filmowe rzemiosło; przykładem służą inicjatywy Madonny. Ale komuś, kto profesjonalnie zajmuje się modą, a więc jest wyczulony na kolor i fakturę, bliżej chyba do świata kina niż popowej piosenkarce. Tom Ford, reżyser, producent i współscenarzysta „Samotnego mężczyzny” udowodnił, że wysmakowanie wizualne można z sukcesem przenieść z wybiegu na ekran. Lata 60., w których rozgrywa się akcja filmu, to wyjątkowo wdzięczny estetycznie okres, aby służyć za tło fabularne. Ale nawet abstrahując od epokowego entourage’u, film Forda jest tak zmysłowy, że widz ulega złudzeniu, że obcuje nie tyle z przekazem audiowizualnym, co z wycinkiem rzeczywistości – czuć zapach sierści psa, chłód wody albo promienie słońca na skórze. Większość obrazów to wielkie zbliżenia – oczu, ust (uśmiechających się lub wypuszczających dym), przedmiotów – którym często towarzyszy zwolniony ruch, jakby bohater delektował się chwilą i szczegółem. Świat pogrążonego w smutku George’a ukazany jest w zgaszonych beżach i zimnych odcieniach; normalnie funkcjonujący ludzie wyróżniają się na jego tle kolorowymi ubraniami, czerwienią szminki. Również retrospekcje, w których poznajemy Jima, operują ciepłymi barwami, zieleniami, błękitami. Wyjątek stanowi wspomnienie dnia na plaży, uwiecznionego na czarno-białej fotografii. A co w warstwie dźwiękowej? Rozmowy o czasie i przemijaniu są uzasadnione sytuacją bohatera, powracającego we wspomnieniach do szczęśliwych chwil z Jimem, ale brzmią nieco pretensjonalnie i czasem osuwają się w banał. Również muzyka Abla Korzeniowskiego, choć piękna i przejmująca, może zirytować nadmiarem i nachalnością, bo akompaniuje najdrobniejszym zdarzeniom w ramach fabuły.
Historia uczucia George’a i Jima, opowiadając o związku homoseksualnym, jest uniwersalnym traktatem o szczerym, czystym i silniejszym od śmierci uczuciu. Orientacja seksualna bohatera nie ma większego znaczenia, choć George wygłasza do studentów przemowę o strachu jako mechanizmie wyodrębnienia mniejszości w społeczeństwie. Nad erotycznym aspektem tej miłości (tylko jedna, subtelna scena muśnięcia warg kochanków) góruje spokojne porozumienie, przejawiające się w rozmowach prowadzonych leniwie na kanapie albo plaży. Tytułowy „single man” jest nie tyle samotnym mężczyzną, co pojedynczym człowiekiem – film Forda ilustruje wręcz mit o szczęśliwej istocie rozdzielonej na dwie połowy przez zazdrosnych bogów. Postać przyjaciółki George’a, Charley (Julianne Moore), niespokojnie trzepoczącej się między zgodą na starość i samotność, a niemożliwym uczuciem do homoseksualisty, jest również przykładem człowieka obumierającego bez miłości, z tą różnicą, że George odnalazł swoją połówkę i utracił ją, a życie Charley to historia złych wyborów i niespełnienia.
„Samotny mężczyzna” rozgrywa się w przestrzeni zderzeń młodości i starości, życia i śmierci, miłości i opuszczenia. Reżyser z dramaturgicznym taktem i wizualnym gustem dotyka tematów ostatecznych, nie bojąc się przełamać powagi dowcipem i omijając pułapki stereotypu. Fantastycznie poprowadził aktorów, którzy (cała trójka!) zagrali jak w natchnionym transie, poruszając się wśród najwyższych emocjonalnych rejestrów, ani razu nie popadając przy tym w przesadę. Tom Ford nie skorzystał z taryfy ulgowej dla debiutantów.

Jagoda Janowska

„Samotny mężczyzna” („A Single Man”)
Reżyseria: Tom Ford, scenariusz (na podstawie powieści Christophera Isherwooda): Tom Ford, David Scearce, zdjęcia: Eduard Grau, Muzyka: Abel Korzeniowski, obsada: Colin Firth, Julianne Moore, Matthew Goode, USA 2009.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz