poniedziałek, 21 lutego 2011

Posesyjny blues


Przeżyliśmy sesję. W powietrzu opada bitewny kurz, a my liżemy jeszcze rany, zbierając siły do podbicia cyberprzestrzeni powstającą właśnie stroną "16mm". Wraz z kolejnymi wpisami w indeksie przychodzi jednak smutna refleksja: czas wypłukuje z pewnych wydarzeń magię i suspens.

Ostatnia sesja w życiu nie budzi takiej paniki jak pierwsza; z czasem radość ze zdobywania dobrych ocen ostyga i zmienia się w chłodne przeliczanie średniej w nadziei na zdobycie stypendium naukowego lub w ordynarny tu-mi-wisizm. Podobnie jest z nagrodami przyznawanymi w filmowym świecie. Dopiero co skończył się festiwal w Berlinie, na horyzoncie majaczy oscarowa gala, ale emocje nie sięgają zenitu. Chociaż większość nominowanych filmów widzieliśmy już w kinie lub kupiliśmy na cyfrowym pchlim targu za cenę prądu, to trudno trzymać za nie kciuki - rozdęta przez zwiększoną ilość nominacji, skompromitowana absurdalnymi decyzjami impreza przypomina właśnie kolejną z rzędu sesję, którą zalicza się już z pewnym znudzeniem. Będzie trójka czy piątka, będzie statuetka, czy skończy się tylko na nominacji - ważne tylko, aby po wszystkim wlać w siebie kilka litrów piwa i obudzić we własnym łóżku, z portfelem i wszystkimi zębami na swoim miejscu.

Być może ten wpis stanowi świadectwo wejścia w mentalną smugę cienia, ale dobrze jest przynajmniej wiedzieć, że istnieją osoby, które od początku do końca nie dbają o wyróżnienia. Robert Rodriguez od wielu lat kręci niechlujne, niezbyt mądre, ale bardzo wesołe filmy i wydaje się być z tego faktu całkowicie zadowolony. Dopiero co stworzył pięciominutową reklamę Nike, na której jak na dłoni widać, że ten koleś po prostu doesn't give a shit. Gorąco polecamy ten filmik, także ze względu na pojawiających się w nim gości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz